na ktorym palcu nosi sie pierscionek zareczynowy
Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, a w jej turkusowych oczach podejrzliwość mieszała się z zaskoczeniem i gniewem. - Twoje „kocham” to po prostu kolejne słowo pomagające ci w manipulowaniu ludźmi. Ty nie wierzysz w miłość, Lucienie. Sam mi to powiedziałeś. - Byłem idiotą. - Nadal nim jesteś. Otwórz drzwi i wypuść mnie. - Nie. Tutaj jesteś bezpieczna, a ja cię przekonam, że mówię szczerze. Fiona i Rose myślą, że pojechałaś do Akademii Panny Grenville. Twoja przyjaciółka lady Victoria również. Usiadła na brzegu łóżka. - Jak zamierzasz mnie przekonać? - Usunę wszelkie przeszkody, którymi się zasłaniasz. Wzruszyła ramionami. - Rzeczywiście proste, ale weź też pod uwagę możliwość, że nie potrzebuję kolejnego powodu, by wzbraniać się przed małżeństwem z cynicznym łajdakiem, który jest gotowy bez skrupułów zniszczyć czyjeś życie, byłe dopiąć swego. Znowu była w świetnej formie. - Myślę, że ci na mnie zależy, Alexandro. Czuję, że tak. Wiedziałem to, od momentu kiedy weszłaś do mojego domu. Udowodnię, że tak jest. - Nie kłopocz się. Ruszył do wyjścia. - Jeszcze się zdziwisz - powiedział i zamknął za sobą drzwi. Gdy do nich dopadła, przekręcił klucz w zamku. Zaczęła bębnić w grube dębowe deski. - Lucienie! Wypuść mnie stąd! - Nie! - odkrzyknął. - I nie zrób sobie krzywdy. Wspiął się po schodach, zaryglował również kuchenne drzwi i przykazał Thompkinsonowi, żeby dyskretnie kręcił się w pobliżu. Obmyślając plan, sądził, że Alexandra ustąpi, gdy zrozumie, ile zadał sobie trudu, by ją nakłonić do małżeństwa. Teraz jednak będzie musiał dotrzymać obietnicy. Pozostaje mu tylko mieć nadzieję, że zwycięży w niej rozsądek i poczucie humoru. Zatrzymał się w drodze do apartamentu. Tak, przyjdzie mu wiele odpokutować. Przed poznaniem panny Gallant nie zastanawiał się nad konsekwencjami swoich uczynków. Stanął pod portretem kuzyna i zdjął czarną wstążkę. Tego dnia narodził się nowy, lepszy Lucien Balfour, obrońca słabych i niewinnych, człowiek stateczny i szlachetny oraz, co byłoby największym z cudów, małżonek Alexandry Gallant. - No, Jamie, życz mi szczęścia - powiedział, wyrównując obraz na ścianie. - To śmieszne - mruknęła Alexandra, opadając na łóżko. Godzina bębnienia w drzwi i krzyków tylko ją zmęczyła. Co gorsza, dopalały się świece. Dawny Lucien Balfour nie zostawiłby jej samej w ciemnej piwnicy, ale tego ranka najwyraźniej oszalał. Zabrał nawet wino ze stojaków, więc chyba planował zmóc ją pragnieniem lub głodem. Nagle usłyszała ciche pukanie. Zerwała się, podbiegła do drzwi i znowu zaczęła w nie łomotać. - Pomocy! - Przepraszam, panno Gallant, to ja, Thompkinson. Hrabia kazał spytać, czy pani czegoś nie potrzebuje. - Muszę się stąd wydostać! - Niestety, proszę pani. Westchnęła z rezygnacją. - Dobrze. Potrzebuję więcej świec, lusterko, żebym mogła uczesać włosy, coś do jedzenia i picia. I jeszcze jakąś robótkę. - Zaraz wszystko przyniosę.